Vereenka

... i jej świat

para-militarnie (nie mylić z para-para)

Autor: Vereena, w kategorii: , o godzinie: 17:24

Tytułowe "para-para" można określić jako rodzaj tańca - myślę, że najlepiej będzie zademonstrować co to takiego i jak to wygląda na konkretnym przykładzie:



Widzieliście? Fajnie. Właśnie z tym nie należy mylić tego, co robiłam wczoraj :)

A wczoraj...

Po pierwsze, przywdziałam moro. Założyłam maskę na twarz mimo uzasadnionych obaw co do czystości jej wnętrza. A potem (w dowolnej kolejności i w dowolnych konfiguracjach): strzelałam; zostałam zastrzelona; mój trup został zastrzelony; pełzałam po krzakach; pełzałam po pokrzywach; kryłam się za drzewem/trawą/krzakiem czy co tam akurat znalazłam; dałam się zjeść komarom; czaiłam się na bagnach; wpadłam w bagno; szybko jechałam takim dużym terenowym samochodem który robił "wrrrrr" i miał stanowczo za dużo dźwigni. Wiecie już? Otóż: udałam się na paintball. Niestety nie zamieszczę żadnych fotek przedstawiających mnie w moro i masce, z bronią w dłoni, ale prawda jest taka, że w tym bojowym rynsztunku wszyscy wyglądają tak samo - wystarczy wpisać w grafikę google słowo paintball, obejrzeć pierwszą lepszą ilustrację i tyle ;)

Grupa, z którą jechałam, miała dwie opcje do wyboru: jazda konna i quady (tzw. "grupa koniokłady") albo paintball. Jako że z hippiką miałam już kiedyś do czynienia, postanowiłam spróbować czegoś nowego. Tym bardziej, że jako wiernej fance serii Medal of Honor wydawało mi się, że jestem wręcz stworzona do walki w terenie :) Dziś, gdy patrzę na wszystkie zdobyte w walce "rany" (czyli: sińce, które właśnie zaczęły wypełzać na światło dzienne), nie jestem tego już taka pewna.

Po pierwsze, w moim odczuciu scenariusze przygotowane dla nas nie były "równe" - w niektórych znalazłam niewiele elementów, które by mnie zachęciły do większego zaangażowania w grę, w niektórych było wręcz przeciwnie.

Sama gra w paintball okazała się być naprawdę wciągająca, możliwość strzelania do "ruchomego celu" znacznie odbiega od statycznego celowania w tarczę i dostarcza o wiele więcej adrenaliny. Nie ukrywam, że ten element spodobał mi się bardzo :) Podobnie jak szalona jazda po wertepach samochodami terenowymi (sama jestem kierowcą, jednak przyzwyczajonym raczej do tkwienia w korkach niż do szarżowania po bezdrożach, więc nie raz serce mi stawało na widok wyczynów naszego kierowcy).

Paintball ma jednak minusy - choćby wspomniane już sińce i komary w lesie. Zauważyłam również, że paintball wyzwolił w niektórych osobach bestie. I to bestie dość agresywne ;P Wierzcie mi, że więcej razy oberwałam jako trup, niż jako postać żywa - widocznie w ferworze walki niektórzy uznali, że zejście z pola ustrzelonego przeciwnika to za mało i decydowali się na bezczeszczenie zwłok ;)

Mam wrażenie, że ta gra znalazłaby w moich oczach większe uznanie, gdyby grało w nią mniej osób (cała nasza grupa paintballowa liczyła sobie ok. 30 sztuk) i to osób, które dobrze się znają, ufają sobie i wiedzą, że nie będą nawzajem naginać reguł gry (vide strzelanie do trupów).

W tej chwili jestem na tyle zmęczona, posiniaczona i obolała od zakwasów, że w razie nagłego wybuchu wojny nadam się tylko do bardzo utajnionego wywiadu - tak tajnego, że nie musi nigdzie biegać, tylko siedzi sobie za biureczkiem i patrzy na mapy. Albo mogłabym zostać ewakuowana w jakimś bezpiecznym kierunku - najlepiej obficie zaopatrzonym w maść na sińce ;)

2 komentarze:

Buphallo pisze... @ 31 maja 2008 21:04

Nie wiem, czy zauważyłaś, ale 'Night of Fire', którą wybrałaś na wizualizację wpisu, to 'lustrzane odbicie' teledysku. Tak naprawdę cały układ zaczyna się nie od lewej, a od prawej nóżki :) Hinoi Team rządzi :)

Vereena pisze... @ 1 czerwca 2008 15:13

Serio? Nie zauważyłam :))) A to robi jakąś różnicę? ;P

Prześlij komentarz

 

O mnie

Moje zdjęcie
Poznań, Wielkopolska, Poland
Po prostu cała ja :)