Vereenka

... i jej świat

bazarowe pogaduszki

Autor: Vereena, w kategorii: , , o godzinie: 22:27

Mąż mój pochodzi z Koszalina. W Koszalinie funkcjonuje wynalazek zwany "giełdą". Każdej niedzieli wielkie tereny "podożynkowe" zaludniają się straganami oferującymi dobra wszelakie w cenach niższych od sklepowych. Pamiętam, że w moim prawie-rodzinnym mieście, za czasów wczesnej mej młodości, podobny asortyment dostarczali zazwyczaj przybysze zza wschodniej granicy. Nawet prawdziwe matrioszki przywozili ku mojej uciesze :D Giełda Koszalińska opanowana jest przez nasz, swojski duch przedsiębiorczości. Przez giełdę przewalają się tabuny ludzi (idę o zakład, że połowa przychodzi tylko na ciepłą, wygazowaną Colę oferowaną na kilku straganach, ale mogę się mylić).

Na giełdzie udało się nam (znaczy się mi i Tomkowi) dokonać kilku intratnych transakcji, czyli:
- kupić ostry nóż (teraz to jedyny ostry nóż w naszym domu)
- kupić Kotu używany drapak z niemieckiej wystawki (byliśmy przekonani, że jeśli zainwestujemy w niego więcej pieniędzy, Kot na pewno nie wykaże nim zainteresowania)
- kupić perfumy (o dziwo - oryginały! wiem, bo sprawdzałam :D)
- kupić mi bluzeczkę, bo czerwona była
- kupić naprawdę wielką świecę, którą będę zużywać pewnie przez najbliższe tysiąclecie
- kupić jeszcze parę innych rzeczy, niezależnie od stopnia ich przydatności w naszym gospodarstwie domowym.
[no i prawie kupiliśmy tam jamnika - tylko że 1) to Tomek chce jamnika, nie ja - ja mam kota i basta! 2) jamnik był stanowczo za młody 3) nie zapłaciłabym za zwierzaka, jeśli jest całe mnóstwo futrzaków szukających właścicieli 4) naprawdę był słodki]

Ale wracając do zjawiska koszalińskiej giełdy - żeby nie było wątpliwości: nie łudzę się, że nabywam towar najwyższej jakości, że przysługuje mi jakakolwiek gwarancja etc. Giełdę traktuję jako swoisty folklor i staram się dobrze bawić podczas zwiedzania. I tyle :)

Podczas ostatniej wizyty w Koszalinie byłam świadkiem sceny, w której dość pulchna Pani rozważała kupno wysoce obcisłej bluzeczki z lycry (lajkry? jak się toto pisze?). Pulchna Pani oglądała bluzeczkę z każdej strony, naciągała ją tak mocno, że aż trzeszczały szwy i głośno wyrażała swoje obawy Pani Sprzedawczyni:
PP: nie wiem, no nie wiem...
PS: Ależ proszę Pani, to nie jest taka kiepska chińska lajkra jak mieliśmy ostatnio, co to, to nie! Ta jest lepsza, prosto z Tajwanu!

Ech, życie... Nawet koty coraz dziwniej wyglądają:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

O mnie

Moje zdjęcie
Poznań, Wielkopolska, Poland
Po prostu cała ja :)