Vereenka

... i jej świat

Pójdę za Tobą choćby na kraniec dowolnie wybranego świata...

Autor: Vereena, w kategorii: , o godzinie: 17:50


Można się śmiać, że założyłam postać w świecie World of Warcraft głównie po to, aby mieć jakikolwiek kontakt z mężem (na bodźce zewnętrzne - podobnie jak inni nałogowi gracze - jakoś nie reagował). Ale tak naprawdę śmiać się nie ma z czego.

A było to tak...

Odsłona pierwsza. Nocki z Diablo II.

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce, kiedy moje spotkania z Tomkiem były na zupełnie innym poziomie (tym z dreszczykiem "czy aby na pewno przyjdzie", z malinkami na szyi i sekretnymi muśnięciami dłoni), graliśmy całą ekipą znajomych w Diablo II. Żadne z nas nie dysponowało wówczas stałym łączem, umawialiśmy się więc w kawiarenkach internetowych i całą noc klikaliśmy jak szaleńcy mordując złe stwory. Oczywiście nie obyło się bez przykrych sytuacji ("Gdzie jest mój kord? Ktoś mi ukradł kord! Mam Was w d..., idę sobie"), ale były i chwile chwały, kiedy staliśmy nad pokonanym Diablo, Mephisto albo innym bossem. Z ekipy, którą graliśmy, wszyscy poszliśmy potem krok dalej...

Odsłona druga. Medal of Honor. Uwaga na bazookę!

Kiedy zamieszkaliśmy (w różnych konfiguracjach) w mieszkaniach studenckich, graliśmy namiętnie w MoH. "Namiętnie" jest tu dobrym określeniem - niejednokrotnie wchodząc na klatkę bloku już na parterze słyszałam huk granatów przerywany seriami z karabinku maszynowego i strzałami z bazooki, dobiegające z mieszkania na drugim piętrze. To były dobre czasy - nie musieliśmy się spieszyć (studia z reguły nie uciekają, a nudne wykłady można przecież spokojnie opuścić), praca była (o ile w ogóle była) jedynie dorywcza. Był czas na granie.

Odsłona trzecia. Nastaw budzik, musisz puścić ataki w Red Dragon!

Kilka lat później wszyscy jak jeden mąż odkryliśmy on-line'ówki. Pierwszą, w którą graliśmy wspólnie, był Red Dragon. Do dziś pamiętam to poświęcenie i puszczanie ataków o 4 nad ranem w imieniu całej koalicji... Po zakończeniu gry w RD dłuuugo nie włączyłam żadnej gry on-line w obawie przed ponownym zarywaniem nocy.

Odsłona czwarta, piąta i n-ta.

Granie po sieci w rozmaite gry (także on-line'owe) wnikało w moje życie różnymi szczelinami - a to w pracy ktoś zaraził mnie ciekawą koncepcją, a to znajomi polecili kolejną grę, a to... Można by długo wymieniać. Mimo tych wszystkich fascynacji dłuuugo opierałam się World of Warcraft. Dlaczego? Myślę, że pamiętając wcześniejsze doświadczenia bałam się o życie prywatne. Bałam się też, że już teraz cierpiąc na brak czasu, straciłabym jego resztki na grę. Patrząc na znajomych, którzy stopniowo, acz nieubłaganie znikali z mapy towarzyskiej i wsiąkali w WoWa, puszczałam mimo uszu ich peany na cześć tego świata.

Odsłona (chwilowo) ostatnia.

Tomek, mimo moich oporów, zainstalował wersję trial World of Warcraft. Usiadł. Rozpoczął grę. Wsiąkł. Aby nawiązać z nim kontakt, musiałam mocno szturchać go w ramię, ale i to nie zawsze przynosiło pożądane efekty. Poszłam więc w jego ślady - można przypisywać mi szlachetne pobudki, chęć poznania i zrozumienia, ale tak naprawdę widząc, jak dobrze się bawi, stwierdziłam że też tak chcę i założyłam sobie konto. Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Wczoraj przynieśliśmy z zakupów pełne wersje WoW. Dziś szlag mnie trafił podczas ściągania patchy, bo trwało to prawie cały dzień.

Ważne jest jednak to, że po odpaleniu gry mogę biec obok mojego mężczyzny pewnie stukając kopytami o bruk i wiem, że jeśli będę potrzebowała jego wsparcia, stanie u mego boku. Siadamy razem nad jeziorem w Mulgore i jest prawie jak na prawdziwej randce. Prawie, bo w realu żadne z nas nie ma ogona ani rogów ;)

A jeśli kiedykolwiek mój mąż zapragnie zmienić postać i świat, pójdę za nim. Bo w grach po sieci najważniejsze jest dla mnie to, z kim w nie gram.

kocia paranoja

Autor: Vereena, w kategorii: , , o godzinie: 17:08

Mąż mój popadł - znowu - w kocią paranoję. Znowu, bo kiedyś już:
  • miał paranoję na tle kociego "miau" i był przekonany, że słyszy kocie głosy choć nasze zwierzątko grzecznie spało [to w ogóle dłuższa historia jest o tym, jak ratowaliśmy zamurowanego kota]
  • budził się w środku nocy, bo kot był za cicho ;)

    Otóż teraz Tomek utrzymuje, że dziś, podczas krótkiej nieobecności, kot posiadł umiejętność picia herbaty z jego kubka. Bo niby ubyło więcej, niż mogło samoistnie wyparować. Tomek patrzy na kota nieco podejrzliwie, kot - tradycyjnie udaje, że tych znaczących spojrzeń nie widzi.

    Efekt: Tomek chodzi po domu z kubkiem w ręku i nie chce go odstawić. Czyżby "wojna samców" przenosiła się na nowy, wyższy poziom? ;)
  •  

    O mnie

    Moje zdjęcie
    Poznań, Wielkopolska, Poland
    Po prostu cała ja :)