Vereenka

... i jej świat

Jak to z dekupażem było...

Autor: Vereena, w kategorii: , , o godzinie: 22:31

Dziś będzie słów parę o kocie, który właśnie śpi słodko na monitorze i niby-to-przez-sen stara się zwisać łapkami i ogonem akurat w tych miejscach ekranu, na które patrzę. Kota podziwiać można na fotce obok, pstrykniętej podczas zabawy, turlania i rozwlekania włóczki :)

I będzie trochę o decoupage'u, który mnie zauroczył. Bez fotki, bo chwilowo nie mam aparatu.

Jeśli chodzi o kota, to należy się wszystkim kilka słów wyjaśnienia: mój kot ma ADHD. Serio! Poza szaleńczymi wyścigami po mieszkaniu lubi: polowania na nasze stopy, polowanie na cokolwiek, ucieczki na balkon sąsiadów i wątróbkę. No i lubi jeszcze przyglądać się i kłaczyć. Naprawdę! Na przykład w ramach przylądania się podziwia ruch myszki po ekranie i dziwnym trafem jego pyszczek zawsze trafia tam, gdzie coś się dzieje. Nawet jeśli bardzo mi to nie pasuje. A kłaczenie... Myślę, że każdy, kto lubi ubierać się na czarno i posiadał kiedykolwiek zwierzątko futerkowe w kolorze jasnym mnie rozumie. Zapewne lepiej, niż by chciał...

Czasem kotu udaje się połączyć przyglądanie i kłaczenie. A nawet dodać do tego psotę. O zgrozo, mój mąż czasem kotu w tym pomaga [w przyglądaniu i psotach znaczy się, mąż na szczęście jeszcze nie kłaczy ;)].

Przykład?

Jakiś czas temu zauroczył mnie wspomniany wyżej dekupaż. Przedmioty dekorowane tą techniką są tak piękne, że zakochałam się bez pamięci i też postanowiłam spróbować. Wraz z Michelle udałam się na wielkie zakupy, gdzie nabyłam to wszystko, co początkująca dekupażystka posiadać powinna (oraz parę rzeczy, które na początek nie są niezbędne, ale kto powiedział, że nie można ich mieć od razu?) i radosna niczym skowronek pobiegłam do domu, aby dekupażować.

Zasiadłam przy stole i z wypiekami na twarzy zajęłam się pracą. A raczej: próbowałam się zająć, bo kota wyjątkowo zaintrygowało co też takiego fajnego pani będzie robić. Najpierw musiał sprawdzić pędzle. Spodobały mu się. Papier ścierny też. Farby też. Klej i lakier też. Próbował pożreć papier ryżowy. Nadgryzł pędzel gąbkowy. Schowałam wszystko, co akurat nie było mi niezbędne. Kot odkrył, że reklamówka też może być świetną zabawką. Szeleszczącą i irytującą na dodatek :)

A potem kot postanowił mi pomóc i pochylić się nad tym, co robię. A przy okazji urozmaicić pracę kłaczkami sierści. Kłaczek sam w sobie tragedią nie jest, ale kłaczek na schnącym lakierze to już coś.

Kot został wygoniony. Wyrzucony. Usłyszał "psik" i trzaśnięcie drzwi.

Mąż (zazwyczaj nieczuły na kocie zaloty) tym razem koteczka wpuścił do pokoju. Wiem, że wyjdę na zołzę ostatnią, ale pogoniłam obu. Naprawdę zależało mi na tym, żeby skupić się na moim pierwszym dekupażu. Mąż, wychodząc z kotem na rękach, szepnął do niego konspiracyjnym tonem: "Chodź, Szapur, idziemy sobie. Nie wolno nam tu być. Pani będzie robić kupę."

Nie muszę chyba dodawać, że mój pierwszy dekupaż nie został jeszcze dokończony, bo jakoś brakuje mi odwagi, aby znowu moich kochanych psotników z pokoju wyprosić...

1 komentarze:

Anonimowy pisze... @ 27 lutego 2008 20:47

Jeszcze bardziej niecierpliwie czekam na fotki rękodzielniczych dokonań :) I nozyczki masz cudne - widziałam :) a kot się pewnie szybko odobraził :)

Prześlij komentarz

 

O mnie

Moje zdjęcie
Poznań, Wielkopolska, Poland
Po prostu cała ja :)